niedziela, 30 września 2012

niby-baśń egipska

intro

Nie tak całkiem dawno temu, i nie tak całkiem daleko, a może i daleko; wszystko zależy od tego gdzie i kiedy żyje przygodny czytelnik tej opowieści, był sobie pewien mężczyzna po czterdziestce. Mieszkał w podobno najbardziej niebezpiecznej dzielnicy jednego z większych miast swojej krainy. Krainą tą nie rządził już od dawna żaden król, bo monarchia uznana została za ustrój anachroniczny i nie postępowy, teraz mieszkańcy cieszyli się zaletami demokracji, w której każdy pełnoletni obywatel mógł mieć pretensję do siebie, że wybrał sobie takiego a nie innego władcę. Władcą owej krainy w tym czasie był osobnik zwany w niektórych kregach jako "ryży". O tym czy był on dobrym i sprawiedliwym władcą, nie będziemy się teraz zastanawiać, nie czas i miejsce, niech osądzi go historia, my wróćmy do naszego głównego bohatera. Miał on, nasz bohater a nie "ryży" dwie córki z pierwszego małżeństwa zamieszkujące z nim na pół etatu, oraz nową piękną żonę, która była macochą dla jego córek. Nie była typową macochą, bo nie obarczała jego córek nadmiernymi obowiązkami, musiały one jedynie sprzątać w swoich pokojach, umyć po sobie talerze i raz w tygodniu umyć łazienkę, to niewiele, jeśli przypomnimy sobie macochy z innych podobnych opowieści. Na tak wyszukany pomysł aby w wolnym czasie oddzielały mak od popiołu, nikt w tej opowieści nie wpadł, być może dlatego, że w czasach powszechnego stosowania kuchni gazowych i elektrycznych płyt indukcyjnych, popiół był towarem deficytowym i trzeba by sporo wysiłku włożyć aby go znaleźć. Bohater naszej opowieści, prowadził, na pierwszy rzut oka życie proste i nieciekawe. Prawie całe dnie spędzał w pracy, która pozwalała mu utrzymać rodzinę, spłacać całkiem spory kredyt hipoteczny, a nawet przy oszczędnym gospodarowaniu pieniędzmi - tutaj ukłon w stronę żony - pozwalała, raz na jakiś czas na interesujący wyjazd, bliżej bądź dalej. Praca ta jednak przysparzała mu wiele zmartwień i kosztowała go sporo nerwów, często wracał zdenerwowany do domu i wyładowywał swoje frustracje na niczemu niewinnych dziatkach i żonie, co go potem bardzo martwiło. Oprócz tego jak każdy mężczyzna po czterdziestce, miał jakieś tam swoje problemy zdrowotne, jedne mniejsze inne większe, najpoważniejszym z nich były bóle kregosłupa, których główną przyczyną był siedzący tryb życia - wymuszany przez rodzaj pracy jaką wykonywał. I znowu praca. Jednym z ulubionych sposobów spędzania wolnego czasu naszego bohatera było czytanie opowieści zawartych w starych, zakurzonych księgach, które wynajdywał w publicznych bibliotekach swojej niebezpiecznej dzielnicy. Bohaterowie tych opowieści żyli zwykle w innych dalekich, egotycznych krainach, mieli jakieś tam swoje ciekawe przygody. Jednak to nie przygody, ale bardziej te odległe strony pociągały naszego bohatera. Marzył on, że pewnego dnia, będzie na tyle bogaty, że rzuci swoją pracę, spłaci kredyt hipoteczny, zapewni edukację i utrzymanie dzieciom a on będzie mógł w większym lub mniejszym towarzystwie zwiedzać świat. Można wymienić różne sposoby na to aby stać się bogatym w krótkim czasie: odziedziczyć spadek po bezdzietnej ciotce milionerce, opracować i doprowadzić do realizacji doskonały plan napadu na bank, trafić szóstkę w lotto, znaleźć w rowie walizkę z pieniędzmi ale wszystkie one są równie nierealne jak opowieść o dżinie zamkniętym w starej butelce i spełniającym trzy życzenia. Nasz bohater był realistą i dobrze sobie zdawał z tego wszystkiego sprawę.

sen

Zaczynał się jakiś szary i deszczowy weekend. Żona na jakiś czas wyjechała w dalekie rodzinne strony, aby doprowadzić do finału sprawę swojej edukacji a przy okazji spotkać rodzinę i znajomych. Dzieci przebywały u swojej matki, byłej żony naszego bohatera. Nie chciał, aby jedyne słowa wypowiedziane w czasie całego weekendu to było "proszę chleb, pół kiełbasy krakowskiej suchej, dwie nogi z kurczaka i dwa kilo ziemniaków" dlatego zdecydował, że odwiedzi swoich znajomych. Wypili kawę, sprzedali sobie nawzajem trochę plotek i nowości, ponarzekali na pracę, szefów, wysokie raty kredytów. W pewnym momencie kolega otworzył swój całkiem dobrze zaopatrzony barek.
Niezły zapas, wystarczy na długie zimowe wieczory! No, tak dużo dostaję prezentów, a wiesz przecież, że ja nie piję, to się uzbierało. Co tam masz, w tej starej zakurzonej butelce? Nawet, nie wiem, zobaczmy. To "Gin lubuski", chcesz EL? to mogę ci go dać, jak lubisz. Chętnie.
Po powrocie, wieczorem w domu EL, bo tak nazwał go jego przyjaciel, więc niech i on ma swoje, choć dziwne, ale swoje imię w tej opowieści. Więc wieczorem w domu, włączył telewizor ale nic nie było co by zatrzymało jego palec na pilocie, stwierdził że spróbuje trochę tego Ginu ze starej butelki. Włączył jakąś muzykę i zaczął czytać jedną z tych starych ksiąg, które ostatnio wyszperał w jakichś zakamarkach biblioteki publicznej. Czytał, z głośników cicho grała sennie muzyka Hildegardy von Bingen, dolewał sobie ginu, deszcz za oknem szumiał, czytał, chór spiewał sennie, dolewał sobie ginu, deszcz szumiał, czytał, deszcz śpiewał jakiś hymn, Hildegarda szumiała za oknem, dolewał, czytał, ktoś coś śpiewał, gdzieś szumiało.
What's the?...Zjawa? Kim jesteś? Czy jesteś może dżinem ze starej butelki i spełnisz moje trzy życzenia? Hamuj się waść, powiadam. Mam siła wieści do przekazania, a przez plan oszczędnościowy wprowadzony przez radę naczelną, etaty zredukowano, budżet na efekty specjalne zlikwidowano, pakiety danych nam pomniejszono i żeby wszystko przekazać, czasu marnować na jałowe dyskusje nie wolno. Więc zamilcz i słuchaj uważnie, byś czasem czego nie opuścił. Przepasz się, weź płaszcz i sandały, każ przepasać sie rodzinie swej, objucz osła swego, opuścicie dom swój i udacie się do kraju dalekiego, gdzie na pustyni, faraoni w pysze swej zbudowali piramidy, tam wejdźcie do ich wnętrza, piramid nie faraonów. A uważajcie, bo droga daleka, kraj niebezpiecznych ekstremistów i fundamentalistów pełen, przepisów ruchu drogowego i podstawowych zasad higieny nie przestrzegających, a i do tego lud przebiegły i chciwy, ostatni grosz wydrzeć z obcego gotów. Nie zapomnij też, byś na pustyni organizm nawadniał regularnie, jeśli tego czynić nie będziesz, nastąpi odwodnienie i pomrzesz ty i pomrą bliscy twoi, kruki i sępy pustynne na zwłoki wasze się rzucą i tylko kości wśród piasków bieleć będą. Więc pełne wody miej bukłaki swoje i pamietaj aby ze źródła pewnego była, bo inaczej gastryczne problemy mieć będziecie. To po pierwsze. Potem udaj się na Synaj do kraju górzystego, wejdź nocą na górę gdzie Pan przemawiał do Mojżesza i czekaj tam wschódu słońca. Nikt do ciebie nie przemówi, boś marny proch i pył, a Pan ważniejsze ma sprawy na głowie, ale co zobaczysz to Twoje będzie na zawsze. A o pełnych bukłakach i o nawodnieniu regularnym organizmu nie zapominaj, bo kraj górzysty, pustynny, bez nawadniania pomrzesz ty i bliscy twoi, a kruki i sępy górskie reszty dokonają i bieleć kości wasze na zboczu góry będą. To po drugie. A po trzecie, potem idź nad Morze Czerwone, w miejsce spokojne, bez hord turystów wrzeszczących, tam pośród fale wejdź, zanurz ciało swoje w otchłani i pływaj z rybami morskimi. A o nawodnieniu organizmu, mimo morza też nie zapomninaj, bo jeśli nawadniać nie będziesz...Halo ! Gdzie jesteś ? A co będzie jak spełnię, twe trzy życzenia zjawo? Stanę się bogaty, spokojny, miną bóle kregosłupa, bank umorzy mi hipotekę?
Rano obudził się z bólem głowy, zły na cały świat, może dlatego że spał na twardej książce, a może z zupełnie innego powodu. Muzyka nie grała, sąsiad jak zwykle rano w niedzielę odkurzał, u góry już ktoś tłukł mięso na kotlety. Za oknem słychać było stuk obcasów i rozmowy kobiet idących do lub też z kościoła. Straż pożarna jak co dzień włączała po kolei syreny w samochodach. Niby normalny niedzielny poranek, niby, bo na stole stała pusta butelka po Ginie Lubuskim, a on jak nigdy dotąd doskonale pamiętał swój sen. Co to było? Jakaś pokręcona bajka, gdzie ja mam spełniać trzy życzenia dżina. A co będzie jak nie spełnię tych jego życzeń? A poza tym przecież nie umiem pływać.

cdn?

niedziela, 23 września 2012

Babia - z piątku na sobotę.

Jutro ma być podobno piękna pogoda, może pojedziemy w góry, szkoda zmarnować taki piękny weekend. Dobrze, ale nie będziemy wstawać o piątej rano, chcę się wyspać wreszcie. To o której chcesz wyjechać ? No, nie chcę o piątej, wyśpijmy się i jedźmy. Nie później nie ma sensu, nie mam ochoty stać dwie godziny w korku do Rabki. A ja nie mam ochoty wstawać o piątej. No to nie jedziemy nigdzie.

Może pojedziemy teraz, rozbijemy gdzieś namiot w lesie, mamy taki fajny namiot, wyśpimy się normalnie, pójdziemy w góry i nie będziemy stać w korku. Gdzie pojedziemy i rozbijemy ten namiot? No, gdzieś w lesie, w górach. Nie można tak sobie jechać i rozbijać namiotu gdzieś w lesie. Nic tu u was nie można, to jak zwykle idziemy do wypożyczalni po jakiś film i po piwo.

A może pojedziemy zobaczyć wschód słońca na Babiej, tak ludzie podobno robią - idą nocą, oglądają wschód a potem schodzą. Ok, dobry pomysł, to trzeba sprawdzić, o której wschód, ile idzie się na szczyt, ile się jedzie i o której trzeba wyjechać. Wschód 4:57, trzeba wyjechać koło północy. To trzeba zrobić jeszcze jakieś kanapki, wypić kawę, coś teraz zjeść, szkoda że nie mamy termosa, Alicja ma, ale nie umyła i urósł w nim jakiś grzyb. Może położysz się teraz i prześpisz się trochę? Musimy jeszcze wziąć czołówki, nie mamy zapasowych baterii, pojedziemy wcześniej do Tesco, jest 24h/dobę. To w takim razie nie kładziemy się wcale.

Szkoda, że to Tesco tak daleko od nas, moglibyśmy jeździć zawsze na zakupy w nocy, nie ma ludzi, duży wybór dziwnych gatunków piwa.

Jakoś dziwnie prowadzi ta nawigacja, patrząc na mapę wydawało się, że do Zawoji jest jakaś normalna droga, a ta wygląda tylko trochę lepiej niż polna, i te góry doliny, wściekłe zakręty.
Patrz, tam wyłazi z krzaków, prawdziwy dzik. A aparat w bagażniku. A tu znowu jakieś jelenie.

To chyba ten parking, popatrz nie tylko my wpadliśmy dzisiaj na ten pomysł, jest już sporo aut, nie będziemy sami. Zanim pójdziemy to zjedzmy po kanapce.

Dobrze się tak idzie nocą, mało ludzi. A jakie piękne niebo, ile gwiazd. Bałem się, że zgubimy szlak, a tutaj wybudowali prawie chodnik na szczyt. Nie można się zgubić. Fajna rzecz te kijki, dużo łatwiej się z nimi idzie. Dlaczego wcześniej nie kupiliśmy? Popatrz, jak pięknie nazwali szczyt!

Tamten szczyt nie był tym właściwym, to już właściwy szczyt. Dużo ludzi jak na taką wczesną porę i w dodatku sobotę. Mogło by to słońce już wzejść, bo zimno okrutne.

No wreszcie wschodzi, jeszcze chwilę i byśmy zamarzli, w środku lata. Ale gdzie aplauz, oklaski, dlaczego nikt nie bije brawo.
Wszyscy zajęci robieniem artystycznych zdjęć. Też ci zrobię jakieś fajne zdjęcie.

Zmiana, też chcę mieć zdjęcie ze wschodzącym słońcem.

Wracamy? Tak, na co czekać, trzeba wrócić do domu i się wyspać. Nie zaśniesz w aucie, może się prześpisz trochę na parkingu ?

Popatrz, jaki korek jeszcze takiego chyba nie było. Od Rabki, aż do końca dwupasmówki, to będzie z 15 km. Wszyscy wstali rano, zobaczyli, że ładna pogoda i zdecydowali jechać do w góry. Dobrze że jedziemy w przeciwnym kierunku.

...kilka tygodni później

Cześć Lechu, Bogdan. Cześć, co tam? Wiesz, w zeszły weekend wyciągnąłem rodzinę oglądać wschód słońca na Babiej Górze. I jak? W poniedziałek chcieli, żebym im zrobił wolne od szkoły, tak ich przeciągnałem. A sam wschód? Noc była piękna, wszystkie gwiazdy było widać, ale potem zrobiła się taka mgła, że słońca nie zobaczyliśmy. No szkoda...

czwartek, 20 września 2012

Kartka z Egiptu pierwsza - Ramadan Kareem

Większość przewodników, stron internetowych, artykułów i innych form informacji dla potencjalnych turystów, podróżników tudzież innej maści globtroterów informuje, że miesiące letnie oraz Ramadan są najgorszym czasem na odwiedziny takich krajów jak na przykład Egipt. Lato - ponieważ panuje upał nie do zniesienia dla zwykłego białasa. Zaś Ramadan niezalecany jest ze względu na spore trudności znalezienia czegoś do zjedzenia w dzień, dziwne, zwykle skrócone czasy otwarcia atrakcji turystycznych, banków, urzędów, oraz inne niż zwykle zachowanie rdzennych mieszkańców przejawiajace się bądź w ospałości, bądź też w podenerwowaniu, a czasami nawet przejawami agresji spowodowanej postem.

My, jako porę odwiedzenia Egiptu wybraliśmy sierpień 2012, czyli lato i w dodatku Ramadan. Teraz mógłbym napisać, że zawsze idziemy pod prąd, szukamy trudnych wyzwań i nigdy nie idziemy na łatwiznę. No może i tak czasami jest. Ale tak naprawdę to szkolne wakacje wypadają kiedy wypadają, a ponieważ Alicja w lipcu ma obóz harcerski to został nam sierpień. Pojawiła się jakaś "Lotowska szalona środa", w niej promocja do Kairu, decyzja o kupieniu biletów zapadła szybko, jak to się już zdarzało wczesniej. Kilka tygodni później gdzieś przeczytałem o problemach muzułmańskich sportowców na zbliżających się igrzyskach olimpijskich. Sportowcy ci, w dzień nie będą mogli ani jeść, ani pić z powodu... Ramadanu. Wtedy coś mi w głowie zaświtało, halo, halo a kiedy ten Ramadan wypada w tym roku. W sierpniu, aha, to akurat wtedy kiedy my lecimy. To może wyjaśnia promocję i niskie ceny biletów.

Upał, choć temperatury sięgały podobno 43 stopni był do zniesienia. Szczególnie wtedy, kiedy najgorętszą porę dnia, czyli tak od 12 do 15 spędzaliśmy, śpiąc w pokoju hotelowym przy włączonej klimatyzacji. Niestety było kilka takich dni, kiedy z powodu napiętego programu naszego wyjazdu oglądaliśmy piramidy, włóczyliśmy się po muzułmańskim Kairze czy też Aleksandrii w porze najwiekszego upału, ale przeżyliśmy to bez udarów i poparzeń słonecznych dzięki dostepnej wszędzie, mimo Ramadanu wodzie mineralnej różnych marek, kremowi do opalania marki Ziaja, oraz niezbędnym nakryciom głowy.

Trochę się bałem, jak naprawdę będzie z tym Ramadanem. Post od wschodu do zachodu słońca wcale nam się nie uśmiechał. Niby można się najeść rano, i próbować wytrzymać do wieczora, ale ja bez jedzenia robię się zły i nie do wytrzymania. Poza tym wtedy też nie pije się żadnych napojów, a bardziej pobożni muzułmanie to podobno nawet nie przełykają własnej śliny i spluwają na ulicę. Nie jesteśmy muzułmanami, tym bardziej pobożnymi, pluć na ulicę nie będziemy, śniadanie spożywaliśmy sporo po wschodzie słońca w hotelu, koło południa też staraliśmy się wrócić do hotelu na małe co nieco. Kiedy nie mogliśmy wrócić, szukaliśmy jakiś ustronnych miejsc, żeby nie rzucając się w oczy coś zjeść. Raz w Aleksandrii, kupiliśmy na ulicy chleb, zaczęlismy urywać po kawałku i zagryzać, od razu przyczepiły się do nas jakieś dziewczyny, krzycząc coś na temat Ramadanu.

W dzisiejszych czasach człowiek zupełnie nie zwraca uwagi, na takie naturalne i piękne zjawiska jak wschód czy zachód słońca. Słońce sobie wschodzi, zachodzi, my przechodzimy obok tego obojetnie. Taki Ramadan, trochę to zmienia. Trochę, bo wschodu czekaliśmy tylko raz, ale o tym może przy innej okazji. Za to zachód słońca był bardzo wyczekiwany codziennie, zarówno przez nas, jak i przez wszystkich dookoła. Wtedy właśnie, po śpiewie muezzina, który chyba wołał - "Uwaga wszyscy, słońce zaszło, można jeść, pić, używać" - otwierały się bary, restauracje i można zacząć było Iftar.

Jadaliśmy zwykle w tanich barach na ulicy. Pierwszeństwo dawaliśmy zwykle tubylcom, bo oni chyba po całym dniu byli bardziej głodni od nas, kiedy oni kończyli wtedy my pozwaliśmy sobie na naszą chwilę szaleństwa.

half a chicken, rice, soup, salad, wegetables, bread (pita), tahina

.... poor stuffed pigeon :-(

sea food