czwartek, 20 września 2012

Kartka z Egiptu pierwsza - Ramadan Kareem

Większość przewodników, stron internetowych, artykułów i innych form informacji dla potencjalnych turystów, podróżników tudzież innej maści globtroterów informuje, że miesiące letnie oraz Ramadan są najgorszym czasem na odwiedziny takich krajów jak na przykład Egipt. Lato - ponieważ panuje upał nie do zniesienia dla zwykłego białasa. Zaś Ramadan niezalecany jest ze względu na spore trudności znalezienia czegoś do zjedzenia w dzień, dziwne, zwykle skrócone czasy otwarcia atrakcji turystycznych, banków, urzędów, oraz inne niż zwykle zachowanie rdzennych mieszkańców przejawiajace się bądź w ospałości, bądź też w podenerwowaniu, a czasami nawet przejawami agresji spowodowanej postem.

My, jako porę odwiedzenia Egiptu wybraliśmy sierpień 2012, czyli lato i w dodatku Ramadan. Teraz mógłbym napisać, że zawsze idziemy pod prąd, szukamy trudnych wyzwań i nigdy nie idziemy na łatwiznę. No może i tak czasami jest. Ale tak naprawdę to szkolne wakacje wypadają kiedy wypadają, a ponieważ Alicja w lipcu ma obóz harcerski to został nam sierpień. Pojawiła się jakaś "Lotowska szalona środa", w niej promocja do Kairu, decyzja o kupieniu biletów zapadła szybko, jak to się już zdarzało wczesniej. Kilka tygodni później gdzieś przeczytałem o problemach muzułmańskich sportowców na zbliżających się igrzyskach olimpijskich. Sportowcy ci, w dzień nie będą mogli ani jeść, ani pić z powodu... Ramadanu. Wtedy coś mi w głowie zaświtało, halo, halo a kiedy ten Ramadan wypada w tym roku. W sierpniu, aha, to akurat wtedy kiedy my lecimy. To może wyjaśnia promocję i niskie ceny biletów.

Upał, choć temperatury sięgały podobno 43 stopni był do zniesienia. Szczególnie wtedy, kiedy najgorętszą porę dnia, czyli tak od 12 do 15 spędzaliśmy, śpiąc w pokoju hotelowym przy włączonej klimatyzacji. Niestety było kilka takich dni, kiedy z powodu napiętego programu naszego wyjazdu oglądaliśmy piramidy, włóczyliśmy się po muzułmańskim Kairze czy też Aleksandrii w porze najwiekszego upału, ale przeżyliśmy to bez udarów i poparzeń słonecznych dzięki dostepnej wszędzie, mimo Ramadanu wodzie mineralnej różnych marek, kremowi do opalania marki Ziaja, oraz niezbędnym nakryciom głowy.

Trochę się bałem, jak naprawdę będzie z tym Ramadanem. Post od wschodu do zachodu słońca wcale nam się nie uśmiechał. Niby można się najeść rano, i próbować wytrzymać do wieczora, ale ja bez jedzenia robię się zły i nie do wytrzymania. Poza tym wtedy też nie pije się żadnych napojów, a bardziej pobożni muzułmanie to podobno nawet nie przełykają własnej śliny i spluwają na ulicę. Nie jesteśmy muzułmanami, tym bardziej pobożnymi, pluć na ulicę nie będziemy, śniadanie spożywaliśmy sporo po wschodzie słońca w hotelu, koło południa też staraliśmy się wrócić do hotelu na małe co nieco. Kiedy nie mogliśmy wrócić, szukaliśmy jakiś ustronnych miejsc, żeby nie rzucając się w oczy coś zjeść. Raz w Aleksandrii, kupiliśmy na ulicy chleb, zaczęlismy urywać po kawałku i zagryzać, od razu przyczepiły się do nas jakieś dziewczyny, krzycząc coś na temat Ramadanu.

W dzisiejszych czasach człowiek zupełnie nie zwraca uwagi, na takie naturalne i piękne zjawiska jak wschód czy zachód słońca. Słońce sobie wschodzi, zachodzi, my przechodzimy obok tego obojetnie. Taki Ramadan, trochę to zmienia. Trochę, bo wschodu czekaliśmy tylko raz, ale o tym może przy innej okazji. Za to zachód słońca był bardzo wyczekiwany codziennie, zarówno przez nas, jak i przez wszystkich dookoła. Wtedy właśnie, po śpiewie muezzina, który chyba wołał - "Uwaga wszyscy, słońce zaszło, można jeść, pić, używać" - otwierały się bary, restauracje i można zacząć było Iftar.

Jadaliśmy zwykle w tanich barach na ulicy. Pierwszeństwo dawaliśmy zwykle tubylcom, bo oni chyba po całym dniu byli bardziej głodni od nas, kiedy oni kończyli wtedy my pozwaliśmy sobie na naszą chwilę szaleństwa.

half a chicken, rice, soup, salad, wegetables, bread (pita), tahina

.... poor stuffed pigeon :-(

sea food

2 komentarze: