niedziela, 28 października 2012

niby-baśń - part 3

niedziela

Manager niższego szczebla z pewnego międzynarodowego lotniska Sławomir P. przyszedł na nocną zmianę w okropnym nastroju, zmęczony i w dodatku z bólem głowy. Nie cierpiał nocnych zmian w weekendy. Normalnie, w tygodniu wracając do domu po nocnej zmianie witał i jednocześnie żegnał wychodzących do szkoły i pracę żonę i dzieci, a sam kład się spać i zwykle spokojnie odsypiał noc. Czasami tylko przeszkadzał mu jakiś chłop drący się coś na temat "ziemniaków", lub jacyś robotnicy, którzy właśnie umyślili sobie kosić trawę pod jego oknem, ale to były sporadyczne przypadki. W weekendy niestety wszyscy zostawali w domu, nie można było się spokojnie położyć i wyspać. Dodatkowo trzeba było jeszcze pójść z całą rodziną na mszę dla dzieci. Sławomir nie cierpiał mszy dla dzieci, niby dla dzieci, a dzieci przed ołtarzem może tyle co dwie szkolne klasy, trochę rodziców i pozostała większość to głównie panie w wieku emerytalnym. Ksiądz mówiący jakieś infantylne kazanie, a to co najbardziej go denerwowało, to grupa śpiewająca z gitarą. Czasami wydawało mu się, że chyba jest jedynym człowiekiem, który słyszy jak oni fałszują. Gdyby coś od niego zależało, ty by dawno ich wygonił i zabronił publicznych występów. Dziś myślał, że zdrzemnie się przynajmniej chwilę po południu, ale okazało się, że wpadną do nich znajomi z dziećmi. Za wizytami znajomych też nie przepadał, zwykle jedynymi tematami rozmów była praca albo dzieci, zwykle dzieci znajomych. Czy ci ludzie nie mają żadnych innych zainteresowań? Jak się spodziewał, głównym bohaterem spotkania, było jedno z dzieci znajomych, tym razem młodsza córka. Jednym z zajęć pozalekcyjnych w jakich uczestniczyła, było śpiewanie w kościelnej scholi. Co prawda po rodzicach odziedziczyła kompletny brak słuchu muzycznego, ale to, jak twierdzili jej rodzice nie przeszkadza chodzić na próby i śpiewać na mszach. Przynajmniej spędza czas na czymś pożytecznym i w dobrym towarzystwie. Jak się okazało schola córki znajomych nagrała płytę z piosenkami religijnymi i tę płytę przynieśli ze sobą dzisiaj znajomi. Gdyby Sławomir wiedział o tym wcześniej, zapewne wyniósłby do piwnicy cały sprzęt grający, albo przynajmniej spowodowałby jakąś awarię prądu. Ale na to było już za późno.
Nocna zmiana zapowiadała się spokojnie. Sławomir stwierdził, że najlepszym lekarstwem na poprawę nastroju i ból głowy będzie łyk czegoś mocniejszego. Miał w biurko, na czarną godzinę schowany jakiś zapas w butelce po jakimś energetyku. Energetyki były dozwolone w pracy, alkohol nie. Tym razem, w butelce miał zapas Ginu lubuskiego. Łyknął raz, potem jeszcze raz. Schował butelkę. Za chwilę wyjął ją znowu. Łyknął ostatni raz. Za oknem deszcz cicho bębnił o parapet. W pokoju szumiał wentylator komputera. Oparł się wygodnie w fotelu.
- What's the?...Zjawa? Kim jesteś? Czy jesteś może dżinem ze starej butelki i...
- Zamilcz. Czy ja już wcześniej gdzieś nie słyszałem tego tekstu? Sławomirze, Sławomirze, zaprawdę powiadam Ci - do zguby doprowadzi cię kiedyś ten napój alkoholowy z dodatkiem jagód jałowca. Żebyś przynajmniej mieszał go z tonikiem, to chinina zawarta w toniku chroniła by cię przed malarią. Ale ratowanie cię przed zgubnymi skutkami napojów wyskokowych to nie jest dzisiaj moje zadanie. Dziś zostałem posłany. Czas mnie goni. Słuchaj no mnie, lot do Kairu. Dziecię niewinne problem ma z paszportem, gdyż ojciec w zamęcie życia i ferworze przygotowań zapomniał sprawdzić jego ważność i przepisy wizowe kraju gdzie się udają. Złam lub nagnij procedury swoje i użyj autorytetu swego aby rodzina w komplecie do samolotu wsiadła i do ziemi egipskiej odleciała. A tłumu dziennikarzy jak w przypadku podobnego incydentu na innym lotnisku, kiedy rodzina zostawiła dziecię swę a sama na Kretę odleciała, mieć nie będziesz i w spokoju końca zmiany doczekasz.

Ostry dźwięk dzwonka telefonu obudził Slawomira z dziwnego snu.
- Szefie, mamy tu problem. Lot do Kairu. Rodzina cztery osoby, jedno z nich ma paszport ważny tylko dwa miesiące. A Egipt w przepisach ma trzy. Co robić ?
- Niech podpiszą oświadczenie, że lecą na własną odpowiedzialność i nie będą skladać wobec nas żadnych roszczeń jeśli cofną ich w Kairze. I puszczaj ich, żeby nie opóźniać wylotu.

niedziela, 14 października 2012

niby-baśń - part 2

lotniska

Długo rozmyślał nasz bohater nad swoim wyjątkowym snem - podobno każdy śni co noc - ale jeśli on cokolwiek snił, to zwykle rano nic nie pamietał. Znał ze starych ksiąg wiele przykładów pokazujących, że jeśli komuś we śnie Ktoś karze coś robić, to lepiej dla swojego dobra i swoich bliskich posłuchać takiego posłańca i wykonać wszystko co powie a wtedy zakończenie jest zwykle z cyklu "żył długo i szczęśliwie". Niestety nie były to te romantyczne czasy, kiedy wystarczyło przepasać się, zabrać płaszcz i sandały, objuczyć osiołka i wyruszyć w nieznane. Maps.google.pl nie od razu pokazało, że do Kairu jest około 4150 km, pokonanie takiej trasy pieszo z osiołkiem zajęło by jakieś 138 dni. Trochę za długo, jeśli weźmie się pod uwagę, że dysponuje się dwoma, może maksymalnie trzema tygodniami urlopu, a rzucanie nie takiej złej pracy w dobie powszechnego kryzysu finansowego było przedsięwzieciem nazbyt ryzykownym. Osiołek też stanowił problem, po pierwsze w tych czasach i tej krainie był to środek transportu praktycznie niespotykany, a po drugie ostatnio głośny był w mediach przypadek kiedy jakiś wędrowiec podróżujący na osiołku chciał nieść "przesłanie pokoju" po całym świecie. Swoje przesłanie doniósł tylko do miejscowości Medyka, gdzie został zawrócony przez ukraińskie słuzby graniczne z powodów sanitarno-epidemiologicznych.
Można powiedzieć, że dobry duch czy też Dżin czuwał nad naszym bohaterem. Kiedyś wieczorem ot tak załączył komputer, i zobaczył wyjątkową promocję cenową na przeloty do Kairu. Parę tygodni później spakował plecak, kazał zapakować plecaki swoim bliskim i samoczwór stawili się na lokalnym lotnisku imienia zmarłego przywódcy religijnego, gdzie okazało się że samolot będzie miał półtoragodzinne opóźnienie, za co obsługa lotniska bardzo przepraszała. Pewnym zadośćuczynieniem mógł być fakt, że można było całkiem blisko i za darmo poobcować z dwoma artystami znanymi z pieśni o przenoszeniu, czy też nieprzenoszeniu stolicy z jednego miasta do innego oraz związanych z tym procesem problemach. Ponieważ obcowanie było za darmo, artyści nie wykonywali żadnej ze swoich pieśni, choć mieli ze sobą instrumenty muzyczne. Przelot na inne lotnisko, z którego mieli odlecieć do Kairu, trwał trzecią część czasu spędzonego na oczekiwaniu. Tutaj, ponieważ bilet był kupiony promocyjnie, znów trzeba było czekać kilka godzin. Stwierdzili, że warto wykorzystać go na zwiedzenie miasta, które to było stolicą krainy.

Stwierdzili, że powinni zobaczyć kilka ważnych miejsc.

Chcieli posłuchać muzyki Chopina, ale im się nie udało.

Złapał ich ulewny deszcz.

I przemoczył do suchej nitki.

W końcu deszcz się skończył, na niebie nie pojawiła się tęcza. Zamiast niej zjawiło się stado syren, nie na niebie tylko w okolicy znanego i kontrowersyjnego budynku. Uznali to za dobry znak.

Po dniu pełny wrażeń udali się na lotnisko, staneli w kolejce do wejscia do samolotu, oddali paszporty do ostatniej kontroli.
- Alicja, to ty ? Niestety nie możesz lecieć. Twój paszport jest ważny jeszcze tylko dwa miesiące. Przepisy wizowe Egiptu mówią, że paszport musi być ważny minimum trzy miesiące.
- Ale my lecimy tylko na niecałe dwa tygodnie. Mamy powrotne bilety.
- Przykro mi, przepisy mówią o trzech miesiącach ważności paszportu. Proszę przejść na bok i przepuścić innych pasażerów.
cdn?