sobota, 21 stycznia 2012

kurdyjska kartka z Mount Qasioun

Fragment Wikitravel dotyczący Damaszku:
"View the city from Mount Qasioun is a must-do activity in Damascus as it offers a panoramic view. The peak is accessible at any time, although the view is perhaps most spectacular at night when the whole city is lit up and the minarets of mosques are bathed in green light..."
 Pojechaliśmy tak, aby trafić chwilę przed zachodem słońca, posiedzieć chwilę i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - tzn. zobaczyć widok miasta w dzień, i w nocy. Kiedy taksówkarz zapytał gdzie checemy wysiąść, nie byliśmy zbyt pewni, więc powiedzieliśmy, że tutaj. Panoramę miasta za dnia obejrzeliśmy szybko. U góry było bardzo zimno, wiał silny wiatr i zaczął padać deszcz. W takich warunkach panorama miasta nie zachwyciła nas jakoś bardzo. Może po zmierzchu będzie lepiej? Tylko trzeba znaleźć jakieś ciepłe bezwietrzne i przykryte miejsce. Znów cytując Wikitravel:
"There is a wide range of food and refreshment available on the peak from stalls to fancy restaurants .... Check the price before you get ... it is a well-known scam for local cab drivers to take you to their 'favorite' cafe, where you'll end up paying anything up to 500SP for a cup of tea."
Nie chcieliśmy płacić 500SYP za kubek herbaty, wybraliśmy jakiś foliowy namiot.  
- Saalam alejkum. - A potem - Kam ?(ile?) - pokazując kawę a potem herbatę.
- Khamsun (50) - więc zostajemy.
W namioto-kawiarni był jeden stolik, cztery krzesła, farelka no i gość obsługujący, który siedział tam i się grzał. My weszliśmy, on oczywiście wyszedł. Nam zrobiło się go żal, więc pokazaliśmy, żeby usiadł razem z nami, wszak na dworze wiatr i zawierucha. On niby nie chciał, ale długo nie dał się prosić i został. Zaczęła się rozmowa. Nie mówił prawie nic po angielsku. My po arabsku tyle co znaleźliśmy w książce. O nim dowiedzieliśmy się, że jest Kurdem i pochodzi z Qamishli. Dlaczego tam nie byliśmy ? Zapytał. O nas dowiedział się chyba więcej. Nie był pewny czy Bulanda leży w Europie. Żaden Polak nie gra też w Barcelonie, więc o piłce też nie pogadaliśmy. Próbował nas nauczyć kilku kurdyjskich słów, ale nic nie pamiętam. Przy robieniu sobie nawzajem zdjęć, okazał się bardzo wymagającym fotografem. Chyba nas polubił. Pod koniec zapytał jak chcemy wrócić ? Taxi ? To drogo. Lepiej serwis-bus. Zauważył, że jakiś jego znajomy schodzi ścieżką z góry. Coś do nie go powiedział, a nam kazał iść razem z nim. Zejście ścieżką w dół okazało się trudniejsze, niż nasze zimowe zejście z Zawratu. Ścieżka się w końcu skończyła, zaczęły się jakieś schody przy których stał mini-bus. Krótki i bardzo wąski, a dlaczego taki ? Okazało się za chwilę. Ta część Damaszku zbudowana na zboczu góry ma bardzo wąskie, kręte a w dodatku strome uliczki. Takie, że akurat mogą się minąć dwa minibusy, dotykając się nawzajem a drugimi bokami dotykając ścian domów. Chodników nie przewidziano. Zjazd w dół trwał ok. 10 minut. Ostatni raz takie emocje miałem jadąc rollercasterem w jakimś parku rozrywki, za ciężkie pieniądze. Tutaj kosztowało nas to oboje arba'un (40SYP), czyli 2.5 zł. Kierowca ucieszony, tylko co chwilę patrzył na nas przestraszonych i pytał - OK ? Co do widoku miasta nocą, to chyba nie był taki "spektakularny", bo nie pamiętam. Nie zrobiłem też żadnego zdjęcia, choć wziąłem statyw.

jak się dobrze przypatrzeć, to pomiędzy palmami widać część miasta zbudowaną na zboczu góry

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz