środa, 21 grudnia 2016

Ustye-Kirovskoye - powrót do przeszłości

W kolejce na granicy estońsko-rosyjskiej, tuż za naszą Fiestą stały dwa, bardzo dobrze przygotowane do wyprawy po drogach i bezdrożach klasyczne Land Rovery na polskich numerach. W porównaniu do nich, nasza nie nowa już, przeładowana Fiesta z bagażnikiem na dachu wyglądała cokolwiek skromnie. Odsikując na poboczu naszego 3 letniego Tomasza spoglądałem na nie z zazdrością. Taką maszyną to można dojechać wszędzie.
W drodze do miejscowości Uste-Kirovskoye, bardzo żałowałem, że nie mam takiego Land Rovera, ani cokolwiek innego z napędem na cztery koła.
A kiedy wracałem już z Rosji do domu to pomyślałem, że nie sztuką jest pojechać na wyprawę do Rosji wypasionym Land Roverem, potem wrócić i opowiadać czego to się nie dokonało. Sztuką jest pojechać starą Fiestą do miejscowości takiej jak Uste-Kirovskoye i wrócić. Co nam się udało i będziemy to długo wspominać, w ciemne zimowe wieczory snując barwne opowieści przy ciepłym kominku.

Nie tak dawno temu żyła sobie kobieta, która pracowała na całkiem dobrym stanowisku, zarabiała jakieś tam pieniądze i miała jakieś udziały w jakimś interesie. Gdy osiągnęła taki wiek, kiedy dzieci mają już własne dzieci, nie trzeba już pracować, stwierdziła, że ma już dość miasta w którym mieszkała i pracowała i postanowiła wrócić tam gdzie żyła w czasach młodości - na głuchą wieś, daleko od cywilizacji. Jak pomyślała, tak też zrobiła. Rzuciła pracę w swoim "korpo", sprzedała udziały, odkupiła swój rodzinny dom i w nim ponownie zamieszkała. Ta kobieta, to babcia mojej żony.



Najpierw jedzie się normalną główną drogą, w kierunku Wołogdy, w pewnym momencie trzeba z niej zjechać i przejechać jakieś 65 km drogą też niby asfaltową, ale niestety dziurawą jak po bombardowaniu, do miejscowości Pestowo. Tutaj trzeba zaopatrzyć się w prowiant, bo sklepów już więcej nie będzie. 
Z Pestowa to już tylko jakieś 26 km piaszczystą drogą przez las i jesteśmy u celu.
Jeśli jest sucho przejeżdża się ją spokojnie. My mieliśmy dużego pecha, bo trafiliśmy tutaj tuż po ulewie. Jadąc przez las na zmianę:
- modliłem się w duchu żeby samochód nie zgasł, zakopał się i nie wpadł w jakąś dziurę;
- żałowałem, że nie jestem posiadaczem Land Rovera bądź innego podobnego pojazdu;
- przeklinałem mojego teścia, który nic nie powiedział, że ta droga to taki koszmar (on jechał nią dwie godziny wcześniej przed ulewą).
Niestety zdjęcia nie oddają grozy sytuacji jaka wtedy panowała.


Za to pobyt na wsi wynagrodził to co przeżyliśmy dojeżdżając do niej. Był to dla mnie jakby powrót do przeszłości, w czasy dzieciństwa, kiedy spędzałem wakacje na wsi.
Gdzie domy były drewniane i droga piaszczysta


Czasów, kiedy nikomu nie przeszkadzało to że kąpało się zwykle raz w tygodniu, co prawda nie w bani.


Gdzie krowy codziennie maszerowały kilka razy drogą, tam i z powrotem.


Gdzie na całą wieś był tylko jeden telefon, co prawda nie na słupie tylko u sołtysa.


Kiedy na motorze jeździło się bez kasku, prawa jazdy i wymaganego limitu wiekowego.


Woda była czysta.


Całe dnie spędzało się na zabawie.


W domu na ścianach były makatki i pełno świętych obrazków, za to nie było internetu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz