poniedziałek, 29 lipca 2019

Jordania w tydzień, dla opornych.

Kiedyś jeszcze, kilkanaście lat temu Jordania była jednym z tych krajów o których marzyłem, ale nie wierzyłem że kiedyś pojadę. Bo drogie bilety lotnicze, bo wizy, bo na miejscu też nie tanio. Ale wszystko się zmienia, więc jeśli ktoś nie ma pomysłu na tydzień urlopu to postaram się pomóc.


  • Przed.

Z tanim przelotem już nie ma problemu, Ryanair lata z Krakowa i Warszawy do Ammanu. I jeśli w lipcu (wakacje) za bilety, w obie strony dla czterech osób, priority (czyli pierwszeństwo wejścia i 2 sztuki bagażu podręcznego) zapłaciłem ok. 1500 zł to chyba nikt nie powie, że to drogo.

Wiza - tu już nie ma tanich okazji. Kosztuje 40 JOD (1 JOD ok. 5,5 zł)  i dostaje się ją na lotnisku od ręki... Ale chyba  każdy, kto jedzie do Jordanii zamierza odwiedzić Petrę, jeśli tak, to opłaca się kupić Jordan Pass, dlaczego? Bo jednodniowy wstęp do Petry kosztuje 50 JOD (Petra - ceny biletów), a wiza 40 JOD to po zsumowaniu mamy 90 JOD. Jordan Pass to wiza oraz wstęp do Petry (a także do wielu innych trakcji) w jednym. Więc kupując Jordan Pass oszczędzamy na wejściu 20 JOD (110 zł). Dzieci do lat 12 (czyli np. mój syn) za wstęp do Petry nie płacą, więc nie ma sensu kupować dla nich Jordan Pass, ale niestety trzeba kupić im wizę na lotnisku - 40 JOD.

Jeśli jedziesz jak ja na tydzień, z rodziną i chcesz dużo zobaczyć to koniecznym jest wypożyczenie samochodu. Każdy wypożycza to co mu pasuje lub na co go stać, więc ani wypożyczalni, ani samochodu nie będę polecał, na lotnisku są główne międzynarodowe sieciówki. Ja wypożyczyłem przez Booking.com. takie coś:


Polecam kupić pełną opcję ubezpieczenia. No i trzeba się pogodzić z tym, że mimo iż zamawiało się auto ze skrzynią manualną to i tak na 99% dostaniemy automat. Uwaga dla podróżujących z dziećmi - do Ryanaira można zabrać za darmo fotelik samochodowy, potem już nie trzeba płacić dodatkowo za jego wypożyczenie. Litr paliwa 90 kosztuje ok. 0,7 JOD (3,9 zł). Jordańczycy jeżdżą "normalnie" - nie jest to ani Kair ani Teheran :-)

Warto też mieć Revoluta, co prawda nie wszędzie można płacić kartą ale za benzynę, wizę i niektóre hotele to można było tym płacić.


  • Dzień pierwszy - przylot.

Po przylocie stajemy w kolejce i albo kupujemy wizę (można płacić kartą) albo pokazujemy na telefonie lub w wersji papierowej zakupiony wcześniej Jordan Pass. Jeśli chodzi o wymianę pieniędzy to wszyscy polecają na lotnisku Arab Bank obok wypożyczalni Sixt. Tam niestety była spora kolejka i szło wszystko bardzo wolno. Obok jest inny bank, który wziął ok. 1% prowizji czego nie zauważyliśmy lub udawaliśmy, że nie zauważamy. Obok banków są wypożyczalnie samochodów. O jordańskiej karcie SIM nie wiem. Bo nie kupowaliśmy i daliśmy radę przeżyć. W hotelach było wi-fi. A nawigacja w telefonie działa też bardzo dobrze off-line. (maps.me albo HERE WeGo). 
Pierwszy dzień to tylko przejazd z lotniska do Wadi Musa - miasteczka przy Petrze. Ok. 210 km i 3 godziny jazdy. Tu mogę polecić miejsce gdzie spaliśmy Parking na ulicy, do wejścia do Petry 2 minuty samochodem a obok sklepy i dwie dobre i niedrogie restauracje gdzie można zjeść obiad w rozsądnych jak na Jordanię cenach 5-6 JOD za duże, dobre i syte danie.

  • Dzień drugi - Petra.
  


Nie będę pisał co to jest, ani też o historii bo w internecie jest mnóstwo tekstów na ten temat. Napiszę tylko jeszcze raz, że warto kupić wcześniej Jordan Pass, że otwarta jest od 6:00 i naprawdę warto pojawić się tu jak najwcześniej (dużo mniej turystów, nie jeździ tyle bryczek, przed którymi trzeba się chować, mniejsze upały, łatwiej znaleźć miejsce do zaparkowania samochodu, itp), trzeba wziąć coś na głowę, i spory zapas wody mineralnej - można kupić na miejscu ale czasem wołają nawet 3 JODy za butelkę. 












Przejście całego głównego szlaku, spokojnym krokiem, z sześciolatkiem od Petra Visitors Centre do "Klasztoru" czyli Ad-Deir i z powrotem, odbijając po drodze na Grobowce Królewskie zajęło nam trochę ponad 6 godzin. Czyli rozpoczynając przed 7 rano, skończyliśmy trochę po 13, był jeszcze czas aby spokojnie zjeść obiad przy hotelu, a  potem wsiąść w samochód przejechać jakieś 110 km do następnego celu podróży - Wadi Rum.



  • Dzień trzeci - Wadi Rum.












Dzień trzeci zaczął się tak naprawdę późnym popołudniem dnia drugiego od wizyty w Wadi Rum Visitors Centre, gdzie niepotrzebnie kupiliśmy bilety wstępu do Wadi Rum - niepotrzebnie bo wspomniany wcześniej Jordan Pass jest też biletem wstępu do Wadi Rum. Co to jest Wadi Rum, znów nie będę wiele pisał. Pustynia, ale jaka! Na razie dla mnie pustynia nr 1, na jakiej byłem. Można ją zwiedzać samodzielnie albo w zorganizowanych wycieczkach, które można zamówić wcześniej internetowo, lub też zakupić na miejscu - na parkingu przed wioską. Nasz wypożyczony samochód nie był z napędem na cztery koła, nie znaliśmy pustyni, więc kupiliśmy wcześniej wycieczkę  w Bedouin Directions i bardzo ale to bardzo polecamy tą "rodzinną firmę". Mają różne rodzaje wycieczek, od kilkugodzinych do kilkudniowych, są elastyczni - pisząc do nich ile mam czasu - zaproponowali dla mnie program, który obejmował kolację w obozie na pustyni, nocleg, śniadanie, lunch, napoje oraz całodzienne zwiedzanie jeepem z człowiekiem, który całe życie mieszka na pustyni, który ją zna, i który kocha tę pustynię. Cena za coś takiego to ok. 50 JOD za dorosłego i 35 za 6 letnie dziecko.



Dzień trzeci zakończył się znów późnym popołudniem, pożegnaniem z pustynią i przejazdem do Aqaby - 65 km - gdzie mieliśmy plażować i podziwiać rafę oraz jej mieszkańców.

  • Dzień czwarty, piąty i szósty - Aqaba.


To miał być ten czas kiedy odpoczywamy, czyli, hotel, plaża, morze, rafa, relaks i drinki z palemką.

-  Hotel. Znaleziony na bookingu Weekend Hotel był dokładnie taki jak w opisie i dokładnie nam pasował. Obok hotelu był sklep gdzie można było zakupić wodę i coś na śniadanie, a obok sklepu była bar take-away gdzie np. box obiadowy zawierający szałarmę, frytki + surówki kosztował 3 JOD

- Plaża, morze, rafa, relaks. Plaża jest już w samym centrum Aqaby, poszliśmy tam pierwszego wieczora i po zobaczeniu jak to wygląda żona chciała skrócić pobyt w Aqabie i jechać gdzie indziej. A przecież moja żona kocha morze. Jak ktoś lubi małą plaże, z tłumem ludzi, stolikami knajpianymi wchodzącymi prawie do morza, głośną muzykę, jeżdżące tam i z powrotem quady, chodzące kuce, sprzedawców różnego badziewia to plaża w centrum Aqaby jest dla niego idealna. Dla nas nie była idealna, ale jeśli ma się samochód to wystarczy pojechać jakieś 10 km na południe np. tutaj


29°26'51.8"N 34°58'15.7"E i mamy dużą, spokojną plażę, i rafę 20 metrów od brzegu na którą przypływają wycieczkowe łódki z Aqaby. Czyli przyjeżdżając na tę plażę oszczędzamy pieniądze wydane na snorkeling. Plaża jest duża i spokojna, jest też rafa gdzie pływa mnóstwo różnokolorowych ryb, ale to chyba tyle zalet. Generalnie jest brudno, i na plaży i w wodzie. Plażujący Jordańczycy stawiają na plaży namioty, w których mieszkają po kilka dni z całymi swoimi rodzinami, a śmieci zostawiają lub wrzucają do morza. Nie będę się zastanawiał gdzie załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne. Na szczęście morze i plaża są duże, a namiotów nie tak wiele. Znaczna część rafy jest martwa. Kto był już wcześniej na rafie w pobliskim Egipcie będzie rozczarowany. Kto nie widział rafy jeszcze, powinien być zadowolony.


 Za to nie mają (chyba ?) nic przeciwko temu aby kobiety kapały się w bikini.

- Drinki z palemką. Na tej plaży tego nie uświadczysz. Być może są w centrum miasta, gdzie bary i restauracje wchodzą ze stolikami prawie do morza. W Jordanii można kupić alkohol ale trzeba się postarać, pochodzić i znaleźć odpowiedni sklep, gdzie można kupić wszystko - my polecamy lokalne piwo Petra i libański arak.





  • Dzień siódmy Morze Martwe i Madaba.
Morze Martwe widziałem już kilka lat wcześniej w Izraelu, zanurzyłem się, nie utonąłem. ale to wszystko wyglądało jakoś tak szaro i smutno i błotniście. Połowa naszej wycieczki nie widziała jeszcze tego cudu natury, więc nie pozostawało nic innego jak tylko wsiąść w samochód i pojechać na północ w jego kierunku Morza Martwego.
Wcześnie przeczytałem, że jest jedna oficjalna publiczna plaża nad Morzem Martwym, nazywa się Amman Beach, posiada przebieralnie, prysznice ale wstęp na nią kosztuje 20 JOD od osoby - rozumiem, że Jordania jest droga ale płacić ponad 400 zł za rodzinę za możliwość wejścia na plażę to trochę dużo. Pozostaje druga opcja, jazda samochodem wzdłuż wybrzeża i szukanie miejsca gdzie można bezpiecznie zostawić samochód i bezpiecznie się wykąpać. Powtarzam słowo bezpiecznie, bo przewodniki ostrzegają, że wybrzeże Morza Martwego do bezpiecznych nie należy - osuwiska, zapadliska, strome brzegi itp.
Po drodze warto wstąpić do Muzeum Najniższego Punktu na Ziemi - The Lowest Point on Earth Museum, wstęp na Jordan Pass, do zobaczenia kilka bardzo ciekawych eksponatów.



Trochę jeździliśmy tam i z powrotem, zatrzymywaliśmy się w różnych miejscach, spotkaliśmy jakąś rodzinę z Polski, która nam bardzo polecała odwiedzenie publicznej płatnej plaży, bo prysznice i bezpiecznie, aż w końcu trafiliśmy tu - dojście trochę długie, ale zezpieczne

31°22'28.9"N 35°32'51.1"E


No i to co zobaczyliśmy, to był jeden z siedmiu cudów świata.







Aby łatwiej trafić, trzeba wypatrywać takiej oto budowli, której można użyć jako przebieralni:


Z informacji praktycznych, to warto zabrać do samochodu parę butelek po wodzie mineralnej z wodą z kranu aby użyć jej potem do spłukania się z soli po kąpieli w morzu Martwym no i koniecznie jakieś buty do chodzenia po wodzie. Od samochodu do morza był kawałek drogi, który trudno pokonać w klapkach.

Po drodze jeszcze mijaliśmy takie miejsca, gdzie już nie kąpaliśmy się.



Jak kiedyś w przyszłości wrócimy do Jordanii to na pewno odwiedzimy jeszcze Wadi Mujib gdzie na pewno wybierzemy się na jedną z oferowanych tam wycieczek, teraz to już nie było czasu a i dzieci też były jeszcze za małe.




W drodze do miejsca noclegu, czyli Madaby zupełnie przypadkiem zahaczyliśmy jeszcze o miejsce śmierci Mojżesza, czyli górę Nebo, aby z niej spojrzeć tak jak on na Ziemię Obiecaną.




Madaba jest małym miasteczkiem, takim w sam raz aby przyjechać po południu, zjeść obiad, wejść do Cerkwi św. Jerzego i obejrzeć tam mozaikową mapę Ziemi Świętej z czasów Bizancjum, a potem trochę się powłóczyć i kupić trochę pamiątek.


  • Dzień ósmy - powrót.
Mimo, że Madaba jest bardzo blisko portu lotniczego w Ammanie, wg Googla 22 km i 30 minut jazdy to warto z hotelu wyjechać wcześniej, a bo na przykład okaże się że są roboty drogowe, nie ma oznaczonego objazdu, jest korek i zamiast jechać pół godziny do lotniska, jedziemy grubo ponad godzinę. A kiedy już dojedziemy oddajemy samochód, co też chwilę trwa, bo zwykle nie tylko my oddajemy a przyjmujący jest jeden, a potem już normalne lotniskowe procedury i powrót do domu.


  • Po
Nie byliśmy w wielu miejscach takich jak na przykład Amman, Jerach, Betania, pustynne zamki, ale mieliśmy tylko tydzień i nie chcieliśmy, aby nasz pobyt był gonitwą w celu zaliczenia jak najwięcej atrakcji. 






niedziela, 22 lipca 2018

Monte Sant’Angelo i Gargano


Dawno,dawno temu - tak około roku 490 po Chrystusie, za siedmioma górami - na "ostrodze" włoskiego buta, który wtedy jeszcze nie był włoski a już nie rzymski, żył sobie pewien facet imieniem Gargano. Kroniki, a dokładnie to hagiograficzne dzieło z V-VIII wieku  „Liber de apparitione sancti Michaelis in Monte Gargano” - mówią, że był on bogaty. Stada jego krów pasły się na zboczach okolicznych gór. Pewnego razu pewien aspoleczny byk po raz kolejny oderwał się od swojego stada i poszedł gdzieś własnymi ścieżkami. Zaniepokoilo to Pana Gargano, który wysłał na poszukiwanie zwierza swoje sługi. Byka odnalazł w końcu sam właściciel na szczycie góry pod grotą. Jak mówi kronika : "Opanowany złością, że zwierze błąkało się samotnie, wziąwszy łuk próbował ugodzić go zatrutą strzałą. Ta jednak kierowana podmuchem wiatru, ugodziła jego samego, który ją wypuścił”.


Wydarzenie to wstrząsnęło Panem Gargano, a ponieważ był on człowiekiem religijnym udał się więc on do miejscowego biskupa i opowiedział mu całą historię, a ten po wysłuchaniu zarządził trzy dni postu i ciągłej modlitwy. Pod koniec dnia trzeciego, biskupowi ukazał się sam Św. Michał Archanioł, który nakazał aby grotę gdzie wydarzyło się to zdarzenie przeznaczyć do kultu religijnego. Niektórzy w tym momencie pomyślą, że biskup wysłuchał Archanioła i tak zaczęła się historia tego miejsca. Niestety tak się nie stało. Biskup tak nie zrobił i Św Michał Archanioł musiał się jeszcze wiele starać: ukazać się jeszcze przynajmniej dwa razy a przy okazji zdziałać jakieś wielkie cuda, w tym pomóc mieszkańcom okolicy wygrać bitwę z przeważającymi siłami wroga, zanim grota w końcu stała się tym czym chciał aby się stała.



Wysiłki Św. Michał Archanioła nie poszły na marne. Dzisiaj Monte Sant’Angelo jest znanym i licznie odwiedzanym przez pielgrzymów ośrodkiem kultu religijnego. Na wzgórzu stoi piękna i stara bazylika, w której podziemiach znajduje się słynna grota. Zdjęć groty ani wnętrza nie zamieszczam, bo jest zakaz fotografowania. Bazyliką opiekują się polscy księża michalici. W bazylice oprócz groty warte obejrzenia są jeszcze tron biskupi z XI wieku i równie stare drzwi z brązu na których są sceny z Biblii. A samo Monte Sant’Angelo to piękne stare miasteczko z charakterystyczną białą zabudową. Proszę zwrócić szczególną uwagę na tzw domy pielgrzymie, które wydają się być identyczne, jednak jak się dobrze przyjrzeć to  różnią się kształtem komina. 



Będąc tutaj warto wesprzeć lokalny biznes i spróbować:

- chleba z pyszną chrupiącą skórką, bardzo dobry smakuje prawie tak jak ten który piekła św. pamięci babcia w swoim piecu 40 lat temu; 


- lokalnego sera Caciocavallo, który w swoim kształcie przypomina tykwę, ser ten wziął swoją nazwę od koni (cacio – ser, cavallo – koń), nie dlatego że jest wytwarzany z kobylego mleka, ale od oryginalnego sposobu transportu: ser był przewieszony po obu bokach konia, stąd też jego kształt; 


- le ostie piene, czyli po prostu hostie (nie konsekrowane) wypiekane w miasteczku, sprzedawane z czymś słodkim - np. miodem lub w wersji fit bez niczego, na zdjęciu wersja fit; 


- makaronu orecchiette, dostępnego w różnych wersjach kolorystycznych, który w smaku przypomina trochę lane kluski;


Do miasteczka warto dojechać od strony Manfredonii, droga jest jedną długą serpentyną ale widoki wynagradzają włożony trud. 


Monte Sant’Angelo nie jest jedyną atrakcją półwyspu Gargano. Większość turystów przyjeżdża tutaj dla pięknych plaż, i my też taką znaleźliśmy. 



Warto też pojeździć i poszukać konstrukcji jak na zdjęciu poniżej. Nazywa się to trabucco i kiedyś służyło miejscowej ludności do łowienia ryb. 




A na koniec symbol półwyspu Gargano czyli Pizzomunno (czubek świata) – wystająca z morza skała, podobno najczęściej fotografowany obiekt w okolicy. Nie wiem jak to zrobili ale na widokówkach w ogóle nie ma parasoli na plaży.


Porada praktyczna dla podróżujących samochodem: drogi na półwyspie Gargano to praktycznie jedna wielka wielka serpentyna. Wiec jeśli ktoś źle znosi jazdę po takich trasach, to albo trzeba zabrać duży zapas Aviomarinu, albo wybrać się gdzie indziej.

piątek, 29 grudnia 2017

Ratyzbona


Ratyzbona - miasto, które przyciągnęło mnie do siebie swoją nazwą. Polską nazwą, pochodzącą od od pradawnej nazwy celtyckiej Radasbona, która przekształciła się w łacińską Ratisbona. Bo gdyby po polsku nazywała się tak samo jak po niemiecku czyli Regensburg, albo po czesku Řezno to chyba nie chciałbym tak bardzo tutaj przyjechać. Są miasta, które przyciągają mnie ze względu na swoją nazwę. Ratyzbona, Casablanca, Samarkanda, Timbuktu.. Jeszcze nic nie wiedziałem o tym mieście a już wiedziałem, że chcę tutaj przyjechać. Wystarczyło, że usłyszałem nazwę. Ratyzbona. No i wreszcie przyszedł ten dzień. Przyjechałem. Wcześniej trochę poczytałem o tym mieście. Przeczucie nie oszukało mnie. Szkoda tylko, że przyjechałem na tak krótko i tak tak mało poczytałem.



Nie, będę pisał ani o historii, ani o o zabytkach. Od tego są lepsze źródła. Porad praktycznych nie będę też udzielał, bo nocleg można znaleźć na bookingu, dojechać można na różne sposoby i zjeść też można w różnych miejscach za różne pieniądze. Jak mówią - Szukajcie, a znajdziecie.


Są tacy dla których wyznacznikiem tego co warto zobaczyć jest lista Unesco, więc dla nich podaję, że  od 13 lipca 2006 Stare Miasto w Ratyzbonie znajduje się na liście światowego dziedzictwa kultury UNESCO.


No, może przynajmniej zacytuję za wikipedią jakąś legendę (odnoszącą się do pierwszego zdjęcia):

O budowie mostu Kamiennego traktuje legenda, według której główny budowniczy mostu założył się z budowniczym katedry o to, kto pierwszy ukończy prace. Ponieważ budowa katedry posuwała się znacznie szybciej niż konstrukcja mostu, jego budowniczy zawarł pakt z diabłem. W zamian za pomoc, diabeł miał otrzymać pierwsze trzy dusze, które przejdą po gotowym moście. Odtąd prace ruszyły pełną parą i most był wkrótce gotowy, na długo przed katedrą. Kiedy diabeł zażądał zapłaty, sprytny budowniczy przegonił przez most trzy kury. Wściekły diabeł próbował zniszczyć konstrukcję, ale mu się to nie udało. Wedle legendy, wgłębienie widoczne na moście to pozostałość właśnie po czarcim ataku.

W rzeczywistości jednak most był gotowy w 1146 – dużo wcześniej niż katedra, której budowę rozpoczęto dopiero w 1273.

Poniżej moment zawierania paktu z diabłem uwieczniony przez jednego ze średniowiecznych paparazzi.




Miłośnicy ekscentrycznych atrakcji cmentarnych, typu Kutna Hora też mogą znaleźć tu coś interesującego dla siebie.


A poniżej podpowiedź - gdzie można znaleźć te "atrakcje". Jak to mówią - Szukajcie a znajdziecie.


czwartek, 28 grudnia 2017

Kutna Hora

To leżące niespełna godzinę drogi od Pragi historyczne miasto stanowi obowiązkowy punkt odwiedzin dla wielu turystów przyjeżdżających do stolicy. Czytam w jednym z przewodników. Dzięki swemu bogactwu stała się drugim po Pradze miastem w Czechach. Czytam dalej. Miejsca, które warto zobaczyć - poleca przewodnik - : Katedra św. Barbary - unikatowe dzieło architektury gotyckiej, wpisane w 1955 na listę Unesco.





W dalszej kolejności przewodnik wymienia jeszcze wiele innych kościołów, klasztorów, pałaców, dworów i fontann wartych zobaczenia w tym zacnym mieście.



Ale tak naprawdę to pewnie 98% turystów którzy przyjeżdżają do Kutnej Hory chce zobaczyć przede wszystkim to co przewodnik wymienia na ostatnim miejscu pośród rzeczy wartych zobaczenia w tym mieście. Wygląda to tak:





Zastanawialiśmy się, czy nasz 4.5 letni syn może to zobaczyć. Zdecydowaliśmy, że tak ale po wcześniejszym wyjaśnieniu że zobaczy tutaj kości martwych ludzi. Kupując bilet zapytałem czy można robić zdjęcia, uprzejma Pani wyjaśniła, że owszem ale bez lampy. Czym był przejęty nasz syn oglądając te wszystkie "dziwy" - tym właśnie, że turyści robią zdjęcia z lampą, a przecież pani powiedziała, że nie wolno.


Kutna Hora to pewnie bardzo ładne miasteczko, ale trudno zauważyć to grudniu kiedy leje i temperatura wynosi jakieś +1C