piątek, 21 grudnia 2012

niby baśń...part 8a

Dahab

Jak zwykle, najtrudniej jest wymyśleć początek kolejnego rozdziału. Można by zastosować sprawdzoną metodę "w poprzednich odcinkach" w innym języku znaną jako "previously on Lost". Nasi bohaterowie wykonali już dwa z trzech zadań "Zjawy z butelki po jałowcówce (Gin-bottle Ghost?)": znaleźli piramidy zbudowane pośród pustyni i weszli do wnętrza jednej z nich, a potem udali się na Synaj do kraju górzystego, weszli nocą na właściwą górę i doczekali tam wschodu słońca. Zostało zadanie trzecie: znaleźć nad Morzem Czerwonym miejsce spokojne, bez hord turystów wrzeszczących i tam należało zanurzyć się w morzu i pływać. Wydawać się może, że to proste i przyjemne zadanie. Po pierwsze primo był sierpień, miesiąc kiedy wszyscy mają wakacje, a Egipt jest popularnym i relatywnie tanim kierunkiem, więc znaleźć miejsce bez hord turystów może być niełatwo. Po drugie primo, nasz główny bohater nie posiadł w ciągu swego dotychczasowego życia umiejetności pływania. Kilka razy próbował ale jego edukacja pływacka zwykle kończyła się w punkcie: "proszę się rozluźnić i położyć na wodzie na plecach".
W pierwszym przypadku pomógł internet, a w szczególności fora podróżnicze, te gdzie preferowana jest samodzielna turystyka - tramping, backpacking, czy jak tam ich zwał. Miejscem prawie idealnym miało być miasteczko Dahab, popularne wcześniej między innymi wśród izraelskich żołnierzy, hippisów i innych niebieskich ptaków, a zupełnie nie spotykane w ofertach polskich biur podróży.
Autobus przyjechał na dworzec, wysiadło z niego sporo ludzi, ale za chwilę wszyscy gdzieś zniknęli. Zostali tylko nasi bohaterowie i jakiś miejscowy, który ich próbował namówić do skorzystania z jego taxi. Zapytał grzecznie gdzie chcą jechać. Oni grzecznie odpowiedzieli. On podał swoją cenę. Oni podali swoją, o połowę niższą. On odpowiedział NIE. Oni powiedzieli mu, że niestety oprócz nich nie ma już innych turystów i jak ich nie weźmie za ich cenę, to wróci sam, bez zarobku. On się zdenerwował, coś pokrzyczał, ale powiedział TAK. A mógł przecież, odpowiedzieć, że oprócz niego nie ma tu innej taxi, i jak nie pojadą za jego cenę to pójdą na piechotę, a droga daleka, topografii miasta nie znają i słońce mocno praży. Taxi okazało się pick-upem, przejazd kosztował 10 funtów, czyli 5 zł i trwał nie wiecej niż 5 minut. Ulice Dahab były puste.

Hotel był tani, czysty, obsługa miła - można z czystym sercem polecić. Ale oprócz obsługi nie widać było żadnych gości. Bohaterowie naszej opowieści ulokowali sie w pokojach, umyli się, coś zjedli i stwierdzili, że przejdą się na spacer. Na głównej ulicy nikogo nie było.

Nikogo też, nie było w miejcu które wyglądało jak główny plac miasta.

Na drugiej głównej ulicy, też nikogo nie spotkali. A trzeciej głównej ulicy już nie było.

Nikt nie siedział w knajpach, których było tu pełno.

Stwierdzili, że może wszyscy się kąpią i poszli nad morze, ale plaża była pusta.

Inne nadmorskie hotele, też swieciły pustkami.

Miało być cicho spokojnie i bez hord turystów. Ale rzeczywistość trochę ich przerosła. Miasto wyglądało podobnie jak pewna miejscowość na Ukrainie, gdzie kiedyś była elektrownia atomowa, a gdzie dziś urzadza się wycieczki, w których uczestnicy zabierają ze sobą liczniki Gaigera. Szli tak smutni pustym brzegiem morza.

Aż wreszcie, w pewnym momencie woda zabulgotała i wtedy okazało się, że już nie są sami w tym mieście-widmie i wyjaśniło się gdzie byli pozostali turyści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz