sobota, 22 grudnia 2012

niby baśń...part 8b

Dahab

Opowieść nasza dobiega już końca. Miejsce spokojne bez hord turystów udało się znaleźć. Teraz trzeba się tylko zanurzyć i pływać. Jak trzeba, to trzeba lub też jeśli powiedziało się nie tylko A,B,C i D to dlaczeo nie i E. Wieczorem, kiedy na ulicach, w sklepach i restauracjach pojawili się ludzie, poszli do sklepu ze sprzętem pływackim, gdzie główny sponsor wyjazdu zasponsorował Alicji bardziej profesjonalną (patrz droższą) a sobie mniej profesjonalną (czyli tańszą) maskę i rurkę do tak zwanego snorkelingu. Pozostali uczestniczy swój sprzęt przywieźli z kraju. Chwilę myślał nad zasponsorowaniem kursu nurkowania, ale po gruntownej analizie rynku (czyli szybkim sprawdzeniu cen), stwierdził że taki kurs pozbawił by go płynności finansowej, czego starał się cały czas unikać.
Pierwszego dnia założył zakupiony sprzęt, położył się na wodzie (nie na plecach, ale na brzuchu) i próbował pływać. O dziwo nie tonął! Ale trochę się bał i starał się pływać tam gdzie woda była na tylę głęboka, że w razie czego mógł stanąć na nogach. Co nie było łatwe ze względu na specyfikę rafy kolarowej.
Drugiego dnia już pływał na głębokiej wodzie i blisko brzegu, bo trochę się jeszcze bał.
Trzeciego dnia już się nie bał i odpływał tam gdzie chciał. I trudno było go z wody wyciągnąć bo ryb cudnych stada pływały na wyciągnięcie reki. Mniej więcej tak jak na tym filmie. A ulubionym ich zajęciem było poszukiwanie ryby którą nazywali "lajon-fiszem" (zdjęcie pożyczone z internetu - mam nadzieję, że nikt nie bedzie mnie sądził, za prawa autorskie)

Czwartego dnia zasponsorował wszystkim wyjazd na Blue Hole. Ale miejsce okazało się przereklamowane. Było pełno ludzi. A ryb zobaczył mniej niż w Dahab.

I tak spokojnie upływały im dni na nurkowaniu, jedzeniu i spaniu.

Nic nie zakłócało sielanki, do czasu kiedy, przedostatniego dnia nasz główny bohater spokojnie czyścił buty z piasku na hotelowych schodach. Podśpiewywał sobie pod nosem swoją ulubioną arię z Don Giovanniego "La ci darem la mano", kiedy usłyszał potężny huk, coś jak wybuch a potem odgłos sypiącego się szkła, i to wszystko dobiegło z kierunku gdzie był pokój dziewczyn. Przypomniał sobie te wszystkie wiadomości o atakach terrorystycznych. Błyskawicznie znalazł się w pokoju, wszystko było w porządku, oprócz tego, że one były równie przestraszone jak on. Wyszli na balkon sprawdzić. Co się okazało. Wybuch był rzeczywiście, a eksplodowały pojemniki ze sprejem na komary, czy inne owady. Zaraz obok hotelu był sklep chemiczny, w którym mądra obsługa ustawiła całą wielką paczkę sprajów w witrynie sklepu. Słońce zagrzało, spreje nie wytrzymały i wybuchły. Dobrze, że ulice były jak zwykle w dzień wyludnione. Służby ratownicze zjawiły się natychmiast.

I to był największy incydent jaki zakłócił błogi spokój i wypoczynek. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. I czas pobytu w Dahab się zakończył, i trzeba było wracać do Kairu, a potem na ojczyzny łono. I nie będziemy już zatrzymywać przygodnego czytelnika tej opowieści, i zanudzać do innymi przygodami, które przydażyły się przy powrocie. Bo co ciekawego mogło być w tym, że autobus do Kairu, został zatrzymany przez wojsko w środku nocy, wszyscy musieli wyjść zabrać swoje bagaże i ustawić się w szeregu a pies przechodził i wąchał wszystkich zaspanych i ich dobytek. A naszemu bohaterowi, jakiś żołnierz zarekwirował scyzoryk - bo to broń. A potem już w Krakowie, okazało się, że przyleciały wszystkie bagaże oprócz plecaka Alicji.

...a potem wszyscy znowu żyli, pracowali i uczyli się długo i szczęśliwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz