niedziela, 16 grudnia 2012

niby baśń...part 7a

St Catherine

Gdzieś na skraju pustyni, dwie godziny jazdy od najbliższego większego miasta, u podnóża góry zwanej Górą św. Katarzyny stoi stary klasztor. Żeby nie było trudno, on też nosi imię św. Katarzyny. Zaś pobliska wioska beduińska dla odmiany nazywa się Św. Katarzyna. Codziennie po zachodzie słońca na niedaleki parking podjeżdżają stada luksusowych autokarów, z których wysypują się ludzie. Na początku tworzą bezładny tłum, który dzieli się na grupy, na których czele stają osobnicy zaopatrzeni w latarki-czołówki, są to przewodnicy. Nie są przewodnikami tylko dlatego, że mają latarki, wielu innych członków grupy też ma latarki. Ale większość grupy nie zna arabskiego i nie wie gdzie iść. Przewodnicy uzyskali swą zaszczytną pozycję tym, że w odróżnieniu od reszty grupy wiedzą gdzie iść. Ważne jest to choćby dlatego, że wokół panują, i to nie będzie żadna przesada - egipskie ciemności, w których mogą czyhać różne niebezpieczeństwa...
Wróćmy do bohaterów naszej opowieści. Oni, też chcieli wziąć udział w tym wydarzeniu. Wykupili wycieczkę w swoim hotelu. Ubrali wygodne buty, zabrali coś do jedzenia, zapas wody pitnej, jakieś ciepłe bluzy. Autobus podjechał pod hotel o 23. Nie był, to żaden luksusowy autokar, ale zwykły, stary japoński mikrobus jakich pełno jeździ po egipskich drogach. Wsiedli, kierowca ruszył, podjechał 100 metrów do następnego hotelu, gdzie dołączyła do nich para jakichś młodych ludzi. Wycieczka była już w komplecie. Kierowca, i 6 osób. Po dwóch godzinach, na jakimś bezludziu kierowca zatrzymał się, kazał wysiąść. Było ciemno i pusto. W pobliżu nie było, żadnych innych autokarów i miejsce wcale nie wyglądało jak parking. Na poboczu mogła czekać jakaś grupa facetów z karabinami, ale tam czekał tylko młody arabski chłopak, z papierosem i latarką. Mógł być członkiem jakiegoś ugrupowanie terrorystycznego porywającego turystów, o czym było głośno w tym czasie w mediach. I nasza opowieść może była by wtedy wiele ciekawsza. Przedstawił się, powiedział, że jest przewodnikiem i kazał iść za sobą. Noc była ciemna, pięknie świeciły gwiazdy. Szli pod górę, prawie w ciszy. Ciszę zakłócała tylko Aga teatralnie stękając, wzdychając i marudząc, czym zdołała wzruszyć tylko przewodnika, ponieważ jej bliscy byli już z nią kiedyś w górach i nie dawali się nabrać na takie zachowanie. Szli pod górę wąską ścieżką, przewodnik mimo, że było pod górę palił papierosa za papierosem i bardzo mało mówił, jak na przewodnika. Nie widzieli ani nie słyszeli, żadnych innych turystów co mogło wydawać się dziwne. Niektórzy uczestniczy mini wycieczki przypomnieli sobie niedawny artykuł w którym polski MSZ ostrzegał, aby turyści przebywający na Synaju nie opuszczali hoteli, ze względu na niepewna sytuację i zdarzające się porwania cudzoziemców. Inni przypomnieli sobie jak pare miesięcy wcześniej w Syrii, zostali zatrzymani gdzieś na pustyni, przez jakichś facetów z karabinami, którzy wcale nie wyglądali na żołnierzy rządowej armii. Noc przynosi do głowy różne myśli. Po jakiejś godzinie wąska i kręta ścieżka dołączyła do szerszej, na której dało się widzieć i słyszeć innych ludzi. Po prostu rozpoczeli swoją wycieczkę w zupełnie innym miejscu niż wszyscy, blisko domu przewodnika. Teraz już szli spokojnie, nucąc Psalm 151 zespołu Kult, a szczególnie ten fragment:
Ale czuję Twoją opiekę
Pozwala mi bym jakoś szedł przez życie swoje
Bo gdy Ciebie by ze mną nie było
W gruzy by wszystko runęło

A jedyne niebezpieczeństwa, które potem na nich czyhały to sprzedawcy wody, i przewodnicy wielbłądów od których trudno było się odpędzić. Wodę mieli swoją, a z usług wielbłąda, który mógłby ich zawieźć na górę nie skorzystali. I tak doszli do ostaniego punktu sprzedaży wody, gdzie wypożyczyli dwa ciepłe wełniane koce po 20 funtów za sztukę, bo było bardzo zimno, i gdzie został ich przewodnik i skąd było już tylko 700 schodów na szczyt, co sprawdzili i liczba się zgadzała.

Długo jeszcze czekali z całym tłumem na wschód słońca.

Słońce wzeszło, tym co w to wierzyli zostały automatycznie odpuszczone ich grzechy, za to że weszli na tę górę i zobaczyli wschód słońca - takie wieści chodziły wśród prawosławnych Rosjan, których na górze było wtedy najwięcej.

Inni przypomnieli sobie, że na tej górze Mojżesz dostał tablice z przykazaniami i opatuleni w ciepłe koce podziwiali wschodzące słońce, myśląc że on też stąd patrzył.

Trzeba było już schodzić, niektórzy byli tak zmęczeni, że każdy krótki postój przeznaczali na drzemkę.

Schodząc w dół, docenili to że pod górę szli w nocy. Mimo, że było wcześnie rano słońce tak grzało, że trudno było sobie wyobrazić marsz pod górę w promieniach palącego słońca.

Szybko skończyły im się zapasy wody. Byli zmęczeni, niewyspani i chciało bardzo im się wody. Niestety nie było nikogo, kto by mógł ją sprzedać

Na szczęście śmierć z pragnienia, nie jest zbyt częstym zjawiskiem wystepującym wśród uczestników zorganizowanych wycieczek. Za kolejnym wzgórzem w dolinie ukazał się klasztor. Jak zwykle byli uratowani.

Do klasztoru prowadziło bardzo małe wejście w bardzo grubym murze.

A nad wejściem była drewniana budka, z której w dawnych czasach witano nieproszonych gości tradycyjnym rozgrzanym olejem i kamieniami.

http://www.sports-tracker.com/#/workout/iontichy/8ittclnj9hjcnih4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz